Tym razem zacznę od końca. Zadam mocno retoryczne pytanie, które chciałbym, żeby grało Wam w głowach podczas czytania tego artykułu. Pytanie brzmi, a w zasadzie zestaw pytań: czym jest Galileoskop obdarty z całej medialnej skorupy? Czy bez wsparcia marketingowych i ideologicznych frazesów potrafi stanąć na własnych nogach i obronić się sam? Czy tak samo byśmy traktowali chiński wyrób firmy Merit Models gdyby nie wsparcie Unesco? Czym byłby Galileoscope wystawiony na wirtualne półki serwisów aukcyjnych, gdyby nie logotypy zaszczytnych organizacji?
Obserwując narastający hype dookoła tego zestawu dla samodzielnego harcerza, mam nieodparte wrażenie, że zatraciliśmy dystans do produktu, a przez to obiektywność. Czyżby faktycznie cel uświęcał środki, a jakość produktu nie miała żadnego znaczenia? Czy nazwanie czegoś narzędziem dydaktycznym zwalnia nas z odpowiedzialności za bezkrytyczne polecanie i bronienie tego produktu, gdzie i przed kim się tylko da? Odnoszę wrażenie, żeby gdyby nawet w Polsce Galileoscope kosztował 1000 zł, to chętnych do obrony zasadności tej ceny by nie brakowało…
Trudno mi będzie napisać tę recenzję, być może nie uda mi się dobrnąć sensownej puenty i polegnę z kretesem. Nie mniej zobowiązałem się, że wyrażę swoje zdanie, więc czynię to z przysłowiową premedytacją. Na wstępie podkreślę, że nie jest to typowa recenzja, a raczej zbiór odczuć i przemyśleń w kontekście użyteczności Galileoscope’u w nocnych obserwacjach. Nie będą rozwijał wątku dydaktycznego ponad standardowe informacje z prostej przyczyny – nie zajmuję się krzewieniem wiedzy astronomicznej wśród latorośli. Od tego są osoby wyspecjalizowane i to one mają szansę, być może nawet obowiązek, wyrazić swój punkt widzenia w kontekście takich zastosowań.
Tytuł tego artykułu dosyć dobrze manifestuje pewien dualizm wewnętrzny, który towarzyszy każdemu, kto weźmie Galileoscope w swoje ręce. Z jednej strony chcemy wierzyć w cel i misję projektu, z drugiej logika każe patrzeć, jak na teleskop, który do czegoś tam ma służyć, i w tym kontekście go oceniać. Niestety – o ile w przypadku pierwszym, czyli unikatowej (pierwszej), masowej pomocy dydaktycznej z dziedziny astronomii można polemizować i pisać wiele, o tyle w kontekście czysto użytkowym nasuwają mi się magiczne słowa – „piece of shit from china”.
Co to i po co to
Nie da się ocenić Galileoscopu bez kontekstu dydaktycznego, czyli do którego został teoretycznie przeznaczony. Trudno się jednak wyzbyć odczucia, że Galiloscope to tylko piękna i szczytna idea popularyzacji. Trudno nie tylko dlatego, że ma się w sobie tradycyjną polską paranoję, ale także, a może głównie dlatego, że zewsząd płyną podprogowe sygnały dające obraz ciekawego, z punktu widzenia marketingu, projektu, stricte komercyjnego.
Nie mam nic przeciwko biznesowej stronie akcji Galileoscope, bo bez tego raczej można zapomnieć o masowym sukcesie projektu. Trudno mi jednak pogodzić się z jakością samego produktu. Biorąc go do ręki nie czuję szczytnej idei, nie czuję dydaktycznego przekazu. Mam za to te same odczucia, które towarzyszą mi kiedy rozpakowuję każdą chińską, tanią zabawkę. Typowa marketingowa retoryka mająca na celu podkręcenie sprzedażowego „hypu” .
The Galileoscope is a HIGH-QUALITY, low-cost telescope (…) developed by Merit Models and team of leading astronomers, optical engineers, and science educators.
Powyższe zdanie sugeruje, że oto mamy do czynienia z cudem, a zaangażowana „drużyna marzeń” profesjonalistów daje gwarancje, że nie może być lepiej. Nie chcę pisać, że to bzdura. Ujmę to tylko wątpliwościami, wszak nie jestem ani „wiodącym astronomem”, ani „inżynierem optycznym”, a tym bardziej nauczycielem astronomii.
Problem interpretacji przeznaczenia Galileoscopu dodatkowo komplikuje w Polsce cena detaliczna, która ustalona została przez dystrybutora na poziomie 140 zł + koszty wysyłki. W USA produkt ten sprzedawany jest w cenie 20$, co znacząco zmienia postać rzeczy (lub 15$ powyżej 100 sztuk). Ten artykuł nie jest miejscem na ekonomiczne analizy projektu dlatego poprzestanę tylko na wspomnieniu ceny oryginalnej. Problem tylko w tym, że przy cenie 20$ produkt wypada korzystnie, o tyle w przypadku 140 zł niebezpiecznie zbliża się do potencjalnej konkurencji, która może być alternatywą i to ze znacznie większymi walorami zarówno edukacyjnymi, jak i czysto użytkowymi.
Natomiast wartość dydaktyczną, w kontekście całego projektu, do tego w ujęciu lokalnym, czyli Polskim, będzie niezwykle trudno ocenić. Nie dysponuję żadnymi danymi dotyczącymi zainteresowania jednostek edukacyjnych, a to jest niezbędne do tego, aby wyrazić swoje nadzieje. Moc Galileoscopu materializuje się tylko wtedy, kiedy pojawi się w wielu szkołach, bo tylko w takiej perspektywie ma on dla mnie sens. Podejrzewam także, że Galileoscope podzieli oceniających na dwie grupy: dydaktyków i użytkowników. Pierwsza grupa może mieć racjonalne argumenty przemawiające za ideą Galileoscopu, natomiast druga grupa wręcz przeciwnie – będzie uważać, że to 140 zł wyrzucone do kosza, głównie dlatego, że mamy niewiele droższe alternatywy. Dydaktycy zauważą jednak, że alternatywnego teleskopu nie składamy sami, co zmniejsza jego walory poznawcze. Zgodzę się tym, jednak zastanawiam się, co jest bardziej istotne w przypadku teleskopu. Czy poznanie jego budowy, która jest na tyle prosta, że da się zrozumieć z banalnej ilustracji, czy może jednak istotniejsze jest to, co można za jego pomocą dostrzec? W takim świetle dylemat z wyborem Galileoscope versus reszta świata jest mniej dyskusyjny.
Instrukcja obsługi
Galilescope nie jest gotowym teleskopem. Jest tak zwanym „kitem”, czyli zestawem do samodzielnego montażu. Taka forma dystrybucji ma dwie zalety: obniża koszt detaliczny oraz daje szansę zapoznać się z trzewiami refraktora. Możliwość samodzielnego montażu jest wymieniana jako jedna z najważniejszych cech, które predysponują ten teleskop do roli dydaktycznej. I pewnie tak jest w istocie. Osobiście uważam, że Galileoscope jest bardziej szkolnym „szkieletem”, na którym uczymy się tego, co nosimy pod skórą, niż stricte teleskopem astronomicznym, który pozwoli nas zainspirować pięknem kosmosu.
O roli przedmiotu powinna decydować także specyficznie przygotowana lektura w postaci poradnika i instrukcji obsługi. Tego niestety w Galileoscopie nie znajdziecie, co osobiście uważam za największą porażkę projektu. Niby mamy dydaktykę, niby wielką ideę, a papiery w środku w żaden sposób o tym nie świadczą. Teleskop projektował sztab zawodowców, w tym nauczycieli (niby). Nikt z nich nie pomyślał, że przydała by się chociaż sensowna instrukcja? Za to możemy popatrzeć na komercyjny gniot, w rzeczywistości reklamę produktów Merit Models, która nijak nie pomoże złożyć tego sprzętu 10-latkowi, tym bardziej gdzieś w środku Afryki. Kuriozum totalnym jest to, że nie znajdziemy tu nic po polsku. Na opakowaniu znajdziecie tylko informację, że można sobie takową ściągnąć z Internetu. Super.
Złożenie teleskopu nie jest wcale tak proste, jakby się wydawało i wymaga minimalnej wiedzy i manualnych umiejętności; w szczególności okulary z 4 soczewkami.
Poza wspomnianą wyżej reklamą innych produktów firmy Merit nic sensownego w tej dokumentacji nie znajdziecie. W dużej mierze ten papier nasuwa wątpliwości, czy Galileoscope jest pomocą dydaktyczną, czy jednak masowym, tanim produktem, do szybkiej sprzedaży.
Gdyby w zestawie znalazło się jakieś szersze opracowanie, choćby o podstawach nieba i tego, co można i co powinno się zrobić ze złożonym teleskopem, wtedy mógłbym naprawdę uwierzyć, że to piękna, edukacyjna idea. A w takiej formie traci to sens nawet jako prezent pod choinkę. Wolałbym dostać ciekawą książkę, która może zrobić wiele więcej dobrego, niż goły Galileoscope.
Wykonanie
To co mnie martwi to tendencja społeczności astronomicznej do traktowania jakości Galileoscope jako tematu tabu. Na pewno nie jest tak, jak pisze sprzedawca, czyli: „Galileoskop to wysokiej jakości, niedrogi teleskop w postaci zestawu do samodzielnego montażu”. To marketingowy bulszit mający podkręcić potencjalnego zainteresowanego. Można by nawet pokusić się stwierdzenie, że opis ten wprowadza nieświadomego kupującego w błąd, ale tym razem odpuszczę. Zakładam, że Galileoscope ma być popularny, a przez to upowszechnić astronomię. Tylko czy aby na pewno nasze młode pokolenie zjadaczy hamburgerów i „lansiarskich” ipodów pokocha coś, co wygląda jak tania tandeta ze stadionu 10-lecia?
Oddam Bogu co boskie, obiektyw jest naprawdę niezły, ale reszta jest tuż przy dolnej skali. Elementy tubusu wyciągu spięte są gumkami, które mają tendencje do notorycznego spadania, przez co wyciąg się rozlatuje. Użyty plastik jest najbardziej plastikowy wśród platików. Co gorsza – jest błyszczący. Niektóre tulejki mają wewnętrzną ziarnistość, inne nie (choćby ta od barlowa). Jak nietrudno się domyślić, Galileoscope ma jeszcze jedną wartość edukacyjną. Pokazuje do czego prowadzi brak „wyczernienia” i dzięki temu empirycznie możemy zobaczyć gigantyczne refleksy powodujące drastyczny spadek kontrastu. Obawiam się, że będzie to miało duże znaczenie przy oglądaniu Księżyca, a to jeden z głównych celów, jaki przyświeca tej konstrukcji.
Dwuelementowy obiektyw achromatyczny (szklany) przy dziennych obserwacjach sprawuje się całkiem dobrze, choć z trzeciej strony trzeba pamiętać, że użyte standardowe powiększenia są na tyle małe, że większość współczesnych achromatów radzi sobie z nimi dosyć dobrze. Przy powiększeniu 50x (barlow) obraz jest już tragiczny z mocno widocznymi aberracjami (w szczególności chromatycznymi).
Okulary
Jak już jestem przy powiększeniach, to muszę wspomnieć o okularach. Podstawowy (konstrukcja oparta na 2 parach soczewek, co czyni go „prawie” Plosslem) jest jedynym, który da się używać. Uzyskujemy z nim ekwiwalent powiększenia 25x, czyli „lornetkowego”. Dodatkowo mamy jeszcze jeden okular „galileuszowy”, dzięki któremu mamy się przekonać, jak widział sam Mistrz, a może raczej – jak „nie widział”. W zestawie jest tulejka w którą montujemy dwa powyższe okulary w wyniku czego otrzymujemy coś a’la układ Barlowa z powiększeniem 50x. Czysta teoria, a efekty działania tego magicznego systemu są takie, że lepiej o nich nie wspominać. Dodajmy do tego, że wysuwany wyciąg nie ułatwia nam sprawy ustawiania ostrości, choć to akurat nie jest aż tak wielkim problemem, jakby mogło się wydawać.
Statyw
Sprzedawca zachęca do oglądania pasów na Jowiszu natomiast nigdzie nie wspomina o tym, że luneta nie posiada w zestawie statywu, co takie obserwacje czyni niemożliwymi. Nie wnikając zbytnio w tłumaczenie celowości oskalpowania Galileoscopu ze statywu, przyczepię się mocno do tego, że ani na opakowaniu, ani na stronie sprzedawcy nie ma informacji, żebyśmy sobie kupili statyw.
Test dzienny
Wpadłem na pomysł, żeby zrobić zdjęcia dające mniej więcej odczucie, co i jak widać przez Galileoscope’owe okulary. Na poniższych zdjęciach możesz zobaczyć różnicę w polu widzenia oraz silny spadek kontrastu spowodowany wewnętrznymi odbiciami.
CDN.
Dzisiaj to tyle. Żeby napisać coś więcej trzeba zerknąć na obiekty nocne. Miejmy nadzieję, że choć w tym aspekcie uda się uratować Galileoscope. Żeby w 100% obiektywnie odpowiedzieć na pytanie, czy Galileoscope ma jakiś użytkowy sens trzeba go porównać z alternatywnymi konstrukcjami, dostępnymi w podobnej klasie cenowej. Spróbuję też na allegro kupić innych wyrób chińskich rączek. Jeżeli z takiego porównania Galileoscope nie wyjdzie obronną ręką, to dalsze dywagacje stracą sens.
Na koniec pragnę zwrócić uwagę potencjalnym oponentom, że nie mi jest oceniać ten zestaw w kontekście mocy dydaktycznej. Ja staram się odpowiedzieć na pytanie, czy jest sens kupić ten refraktorek naszemu dziecku, czy chrześniakowi na gwiazdkę.
Docelowo artykuł uzupełnię o komentarz osób związanych z projektem w Polsce.
Testy publiczne
Żeby uwolnić się od subiektywności postanowiłem zamówić 2 egzemplarze Galileoscope’u. Proszę o kontakt osoby chcące osobiście przetestować tę lunetę. Warunek jest jeden – trzeba będzie swoje przemyślenia i wnioski przedstawić w formie słowa pisanego.
Dane techniczne:
- Producent: Merit Models, Inc – Chiny
- Apertura: 50 mm
- Ogniskowa: 500 mm
- Światłosiła: f/10
- Dostępne powiększenia: 18x, 25x, 50x