To już przesada – tyle powiem. Ile można czekać na kawałek bezchmurnego nieba? Sprzęt jest, energia jest, motywacja, wszystko… Tylko nie ma na co jej spożytkować. Od jakiegoś czasu męczę parę osób, żeby wyjechać na astrofotograficzny „wypas” poza granice kraju. Bez skutku.
Dzisiaj napisałem o tym w komentarzach na Astronoce.pl i temat podjął Emde. Mój wybór już wcześniej padł na jedno z ciekawszych miejsc astro w tej części świata – Teneryfę. Kolejnym plusem jest to, że parę razy już tam byłem, więc znam wyspę i realia. Na prawie 3000 metrów można wjechać samochodem. Bajka! Kto był, ten wie…
Trzeba nam znaleźć jakiś pensjonat, lub kwaterę. Im wyżej, tym lepiej. Nie interesuje nas nic, co leży w pasie turystycznego magla. Chodzi o to, żeby ciężkiego sprzętu nie wozić.
Tęsknie za niebem i to chyba jedyna sensowna opcja. Tym bardziej, że i tak potrzebuję się wyrwać i odpocząć. A to byłby piękny relaks, przez hobby, dla hobby. W wyjeździe z założenia mogą uczestniczyć osoby, które fotografują czynnie – i tylko takie. Bez żon, bez mam, bez kota.
Niestety, Emde może dopiero w maju. Ja nie wiem, czy przeżyje do maja… więc waham się, czy nie zwiać już w lutym-marcu. Jeżeli jest jakiś astrofotograf, który myśli o tym samym co ja, to niech da znać o sobie. Planuję wyjazd na tydzień. Zróbmy coś, bo zgnuśnieję, a samemu nie mam motywacji.
Nie wiem, w co się to przerodzi, ale trzeba będzie wprowadzić taką świecką tradycję. Spodziewajcie się pierwszej w Polsce grupy astrofotograficznych globtroterów. Czas połączyć pasje. Z chęcią ponownie odwiedzę przetarte już miejsca, ale z zupełnie innym celem. Nie da się połączyć „rodzinnej” podróży np. do Brazylii, z astronomicznymi zadaniami. To niestety – niewykonalne, choć nie raz próbowałem. To zupełnie dwa różne cele. Trzeba od czegoś zacząć, a potem…
A potem? Albumy, wystawy, wykłady, kobiety (wybacz kochana żonko – to żart), kariera, sława, dolary, szybkie samochody,… i pewnie coś jeszcze 😉 A mówiąc poważnie, warte jest to zachodu. Na pewno nie jest to wykonalne dla każdego z prostej przyczyny – wymaga znacznych nakładów finansowych. Ale jestem przekonany, że są już w naszym środowisku osoby zarażone pasją astrofotografii, a jednocześnie posiadają środki, na takie wyprawy. Jeżeli grupy nurkowe mogą jeździć po całym świecie, to my też damy radę, wcześniej czy później, zmontować grupę. Marzy mi się to.
Być może dla niektórych z was zalatuje to „snobizmem”, ale uwierzcie – daleki jestem w moich marzeniach od takiego poczucia. Dorastałem jako dzieciak, który niewiele miał – poza marzeniami. Pochodzę z małej wsi, która liczy sobie 30 domów. I jestem wdzięczny losowi, że tam się wychowałem – w tym miejscu, którego nie przestanę kochać nigdy – przenigdy. W innym przypadku byłbym pewnie nieczułym, zarozumiałym sukinsynem – jak wielu ludzi w naszym otoczeniu.
Jednym z najsilniejszych marzeń była chęć podróżowania, oglądania i poznawania świata. Jestem przekonany, że to abstrakcyjne (jak na tamte czasy) marzenie, bardzo mocno mnie ukształtowało. Za pierwsze zarobione pieniądze wyjechałem do Afryki. Miałem 20-parę lat. To był mój pierwszy wyjazd za granicę kraju. Duży szok, duża adrenalina, i wielka ulga. Ulga zrealizowanego marzenia. Dzisiaj mam 33 lata i nie było roku, żebym kilka razy gdzieś nie „uciekał”. To zmienia – zmienia sposób patrzenia na życie, na otoczenie, na politykę, na wszystko. Nie oglądam telewizji, nie czytam dzienników, nie słucham wiadomości w radiu. Zbuntowałem się świadomie, ale na pewno duży wpływ ma to – co w życiu widziałem. Bo czymże to jest w porównaniu z wiecznie brzmiącym w uszach głosem budzącej się natury o wschodzie słońca – w środku amazońskiej dżungli, czy zapachem egzotycznych kwiatów zmierzchu na tropikalnej wysepce, gdzieś na środku oceanu. Paradoksalnie dzięki temu bardziej doceniam i szanuję to, co mnie otacza w naszym kraju. Jak ktoś przesadnie narzeka na nasz kraj i naszą politykę, czy skorumpowaną policję – polecam wizytę w którymś z krajów środkowej, czy południowej ameryki.
Nie chcę przynudzać o mojej chorobie „bezdomnego człowieka świata”. Mówię to w kontekście pierwszych akapitów. Nie zrozumiecie mojego celu i marzenia, jeżeli nie spróbujecie pojąć mojej pasji do świata. Być może to moje podglądanie kosmosu ma jedno źródło – tą samą genezę. Być może czas pogodzić astronomię z pasją podróżowania? Na tę chwilę moje zmysły nie są w stanie sobie wyobrazić uczucia wiążącego się z zapadającym zmierzchem nad afrykańską sawanną i pojawiającymi się pierwszymi gwiazdami. Bynajmniej, nie chce tu opowiadać romantycznej historyjki – przeciwnie. Chcę powiedzieć, o stojącym nieopodal sprzęcie – gotowym do nocnej ekstazy. Przecież to wręcz metafizyczne doznanie. Czujecie to? Czy to tylko moja choroba?
Do tego dochodzi ta nieodparta potrzeba dzielenia się przeżyciami. Jest blog, jest forum, jest Internet. Można „nadawać” prawie na żywo. Coś pięknego. Muszę to zrobić. Jak nie teraz, to kiedyś. Obiecuję to sobie od jakiegoś czasu. Nie zrobiłem tego jeszcze – bo nie spotkałem nikogo, kto chciałby to ze mną zrobić. Nie pisałem o tym na forum z obawy przed niezrozumienie intencji. W kraju, gdzie ludzie mają problem z wiązaniem „końca z końcem” już samo opowiadanie o takich marzeniach jest „ryzykownym” tematem. Liczę na to i wierzę w to, że rozumiecie mnie i moje marzenia.
No dobra, co dalej? Nie wiem, ale od dzisiaj zaczynam myśleć i zarażać każdego wokół.
A póki co – na niebie bryndza. I jak tu nie marzyć o takich miejscach?
I jeszcze mała prośba – jak ktoś wie, jak przewozić ciężki sprzęt na drugi koniec świata, to byłbym wdzięczny za pomoc. Popytam znajomych fotografów, bo czasami wożą naprawdę tony sprzętu w plenery po drugiej stronie ziemi.
Jak tu dzisiaj zasnąć? Kurcze – jak małe dziecko 🙂