Dlaczego astronom nie lubi astrofotografa amatora

astro.jpg

W wątku o promocji astronomii przez astrofotografię trwa dyskusja na temat sensowności tego procederu, a także o podejściu do astrofotografii – ogólnie. Tak się składa, że pojawiają mi się pewne wnioski, które kiełkują już od dawna.

Pytanie jest proste – dlaczego zawodowi astronomowie nie akcepetują środowisk amatorów tak, jakby można było tego oczekiwać. Dlaczego mają ambiwalentny stosunek do astrofotografii popularnej?

Spróbuję, może nie tyle odpowiedzieć, co zaszczepić pewną polemikę, która mam nadzieję, uświadomi istnienie mitów i sporego niezrozumienia „branży” – co ciekawe, problem dotyczy bardziej zawodowych astronomów.

Trzeba mieć na uwadze, że moja wypowiedź jest mocno subiektywna i opiera się głównie na własnych doświadczeniach, a jak wiadomo, tezy na podstawie takich założeń obarczone są sporym ryzykiem uogólnienia. Ale co tam – to blog, więc zakładam, że traktujecie te teksty z lekkim przymrużeniem oka. Ot lekka lektura przed snem.

Przez te kilka lat ten temat pojawiał się dosyć często przy okazji wielu rozmów, czy to z astronomami, czy amatorami. Ciekawe jest to, że praktycznie w większości przypadków, kontakt ze światem ludzi zajmujących się zawodowo astronomią, był dosyć – nazwę to – specyficzny. Daje się odczuć delikatną wrogość. To może za mocne słowo, ale coś jest na rzeczy. Większość rozmówców deklaruje często, że to ze względu na jakąś nieopisaną, mroczną przeszłość. Że coś w ich karierze zawodowej spowodowało, że mają taki, a nie inny stosunek do amatorów.

A ja myślę, że jest inaczej. Astronomowie uważają, że astronomia wcale nie jest dla każdego, a przeciętny amator marnotrawi czas i pieniądze. Poza tym – dochodzi do tego czynnik ekonomiczny, bo jak wiemy, w tym kraju poświęcając się nauce, poświęca się także dobra doczesne, bo trudno wyżyć z głodowych wynagrodzeń. Większość naszych obserwatoriów jest w opłakanym stanie, przez lustra krajowych cassegrain’ów trudno się nawet przejrzeć.

W tym miejscu mogę zrozumieć – że szlak zawodowca trafia, jak widzi, że amator nie znający podstawowych gwiazdozbiorów kupuje sprzęt, który on wykorzystałby inaczje. Naprawdę – rozumiem to.

Jeżeli wszystko rozumiem, to po co piszę ten artykuł? Nie jest to takie proste. Wydaję mi się, że problem leży gdzie indziej – mianowicie: w złym zrozumieniu różnic między astronomią zawodową, a astronomią amatorską, a w szczególności astrofotografią popularną, czyli nie taką, którą stosują zawodowcy. Już w samych definicjach pojawia się problem, bo jak przyrównać astrofotografię fotometryczną, mierzącą zmiany jasności konkretnego układu, z kolejną „fotką” M42? Nie można, a jednak… W tym wypadku główna różnica jest w samym celu (podmiocie) fotografii. Dla zawodowca astrofotografia jest narzędziem do uzyskania wyniku, w przypadku astrofotografa amatora – wynikiem samym w sobie jest zdjęcie – czyli ostateczną formą jego działania.

Problem pojawi się w tedy, kiedy ktoś spróbuje porównywać „ważność” dwóch, wydawałoby się – podobnych zajęć. Trzeba wreszcie powiedzieć sobie jasno – TO JEST INNA DZIEDZINA!

Patrząc na przekrój użytkowników forów dochodzę do wniosku, że wypełniają je ludzie z dwóch „obozów”, nie zdając sobie z tego sprawy. Co rusz pojawiają się delikatne, na szczęście, spięcia pomiędzy astronomami amatorami, a np. astrofotografami popularnymi. Używam z premedytacją słowa „popularna”, ponieważ nie znajduję lepszego sformułowania, do oddzielenia różnic między astrofoto i astrofoto.

Jeszcze raz podkreślę, że w tym wpisie traktuje głównie o astrofotografii, dotykając tylko powierzchownie astronomii – jako takiej. O ile np. w tradycyjnej fotografii różnica między PRO, a amatorem jest dosyć prosta do zdefiniowania i polega głównie na tym, że PRO zarabia na swojej fotografii, amator robi to samo dla tzw. fun’u. Natomiast w przypadku porównania astronoma (pro) z astrofotografem (amatorem) nie jest już tak łatwo. Obaj tak naprawdę zajmują się zupełnie czymś innym. I tu jest właśnie to wielkie nieporozumienie z pierwszego akapitu. Drodzy astronomowie – zrozumcie, że nasze dziedziny są, delikatnie mówiąc, różne. Podmiot ten sam, ale cel odmienny.

Gdybym miał poszukać jakieś obrazowej analogii, to przychodzi mi do głowy dosyć wulgarne porównanie między ginekologiem, a fotografem Glamour. Obaj mają ten sam podmiot swojego działania, ale jakże różne cele. Obaj mogą być zafascynowani kobiecym pięknem, ale ginekolog musi rozumieć, jakie zachodzą w niej procesy, natomiast fotograf – chyba nawet woli nie wiedzieć, co „tam” się dzieje.

Kosmos jest piękny. Ja, i jestem pewny, wielu astrofotografów – patrzymy na tą kobietę, wybaczcie – na ten kosmos w zupełnie inny sposób. Na same piękno, dla piękna – dla sztuki. Chcę go uwieczniać, patrzeć, aż do skonania. Chcę go pokazywać innym, chce ich zarażać. Nie pociąga mnie natomiast wnikanie w jądra gwiazd, czyli prawdziwą astronomię de facto.

Może nazbyt przesadzam, trochę mnie ciągnie, ale za głupi jestem, i pewnie już za stary. Za mało mam wolnego czasu na pogodzenie pasji astrofotografii i jednocześnie budowanie wiedzy z zakresu. astrofizyki. Chciałbym się mylić, ale obawiam się, że dotykam tu dosyć istotnej kwestii.

Jeżeli obydwie strony „konfliktu” zrozumieją, czym się tak naprawdę fascynują, to będzie to dobre dla wszystkich – także nowych, gubiących się w podstawowych zagadnieniach.

Z drugiej strony, drodzy astronomowie, nie odrzucajcie z zasady astrofotografów zafascynowanych astrofotografią – wszak wielbicie tę samą „kobietę”. I nie ważne, że tak odmiennie na nią patrzycie. Pamiętajmy także, że wszyscy i zawsze zaczynamy od tego samego. Fascynacji tym, co widzimy. Na początku zawsze jest romantyzm. To nas łączy. Wy idziecie dalej, inną drogą. My nie, bo to nie dla nas. Życie ma się jedno, a doba tylko 24 godziny.

A jaka jest przydatność astrofotografii popularnej dla astronomii? W świetle fizycznym? Nikła, być może nawet żadna. Dokładnie na takiej samej zasadzie, jak zdjęcie z okładki Glamour w nijak nie przyda się ortopedzie w zdiagnozowaniu, która kość uległa złamaniu. Tak – mówię to z pełną świadomością i tylko po 1 drinku 😉 Po drugim napisałbym to dosadniej.

Co z tym fantem można zrobić? Nic – zaakceptować siebie, szanować odmienność i czerpać wspólne korzyści z tej odmienności. To tylko od Was, drodzy astronomowie zależy, czy zarazicie nas swoją pasją, czy może wręcz przeciwnie. Ale zapamiętajcie – NIE JESTEM ASTRONOMEM, nawet być może nie do końca jestem astronomem amatorem, w dokładnym słowa znaczeniu. Nikt nim nie jest, kto nie prowadzi żadnych badań, nawet czysto amatorskich. Jeżeli patrzysz na niebo tylko w kontekście jego piękna (fascynacji), a nie rejestrujesz np. zmienności R Leo – nie jesteś astronomem. I kropka.

Nie mam recepty na wszechwiedzę. Nie przyczepiam sobie etykiety, że właśnie oto odkryłem odwieczny problem. Chcę Was zaintrygować i zachęcić do próby pomyślenia, może dyskusji, nad problemem zderzenia się astronomów amatorów, z astrofotografami amatorami.

A może się zwyczajnie mylę? Kto wie? Wiem jedno – kocham astrofotografię, nawet kosztem prawdziwej astronomii. Co za tym idzie, coraz bardziej interesuję się sprzętem, a to już oddala mnie zasadniczo od sedna astronomii. Ale nie wszystko jest dla każdego. Astronom nigdy nie będzie dobrym astrofotografem, i vice wersa.

Podziwiajmy się, bo jest czego.

Autor: Adam Jesionkiewicz

Pasjonat nowych technologii, popularyzator nauki i astronomii. Astrofotograf kosmicznych cudów. Założyciel najpopularniejszego polskiego forum dla miłośników piękna nocnego nieba.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.